Przez długi czas uważano, że anabolikami oddziałującym na geny mogą być tylko hormony. Wprawdzie już w połowie ubiegłego stulecia – kiedy to do arsenału leków i środków dopingujących weszły steroidy anaboliczne (pochodne męskich hormonów płciowych) – zaobserwowano, że te stymulują produkcje białek jedynie w obecności dostatku składników pokarmowych, to jednak sądzono, że składniki pokarmowe mają tu tylko znaczenie substytucyjne – dostarczają aminokwasów niezbędnych do tworzenia cząsteczek białkowych oraz energii „napędzającej” niezmiernie energochłonny proces syntezy białek. Wprawdzie już kilkadziesiąt lat temu wiedziano, że niektóre składniki pokarmowe (witamina A i D oraz tzw. fitohormony) działają anabolicznie tak samo jak hormony (aktywują czynniki transkrypcyjne), to jednak dopiero badania ostatniej dekady dokonały tutaj istnego przełomu – udowodniły, że pewne czynniki transkrypcyjne pozostają pod ścisłą kontrolą wybranych składników pokarmowych, czyli że – składniki te (wyizolowane z żywności i podawane w odpowiednio wysokich dawkach) mogą być niemal tak samo skutecznymi anabolikami, jak silne hormony anaboliczne naszego organizmu – insulina, GH, IGF lub testosteron.

To właśnie tego typu składnikom pokarmowym i mechanizmom ich działania poświęcona jest niniejsza praca. Ponieważ – w przeciwieństwie do hormonów – są one bezpieczne dla zdrowia i dozwolone do stosowania przez przepisy sportowe, dlatego niniejsza pozycję ośmieliłem się zatytułować nieco prowokująco: „Legalne anaboliki”.